Ktoś musi być poważny
(Przedruk elektroniczny za zgodą PZA z czasopisma "Akwarium" nr
4-5/85)
Marek Mierzwiak rozmawia z Bogdanem Smoleniem
— Ten sklep to nie jest dla Pana pierwsze spotkanie z tym
egzotycznym podwodnym światem!
— Oczywiście, że nie. Zaczęło się wszystko od wigilijnego karpia, którego bardzo
lubię, a że nie dało się go trzymać w domu, bo przecież to duża ryba,
przeszedłem na hodowlę mniejszych. Od roku 1966 w krakowskim akademiku zawsze
stało akwarium mniej lub bardziej pełne ryb. Zależało to od czasu, jaki mogłem
rybom poświęcić. Już wtedy występowałem, więc byłem ograniczony czasowo, stąd
czasami hodowla się zmniejszała.
— Jakie ryby Pan wówczas trzymał!
— To były ryby żyworodne, a ponieważ to było w Krakowie to oczywiście również
pielęgnice. Szczupieńczyki pamiętam też były.
— A czy w domu też miał Pan akwarium!
— Naturalnie. Zlikwidowałem akwaria w Krakowie, aby natychmiast w Poznaniu
założyć nowe. W tej chwili też mam sporo ryb, niektóre ciekawe gatunki.
— Na przykład jakie!
— Choćby piranie. Nie mam w domu teściowej to trzymam piranie. Oryginalna ryba.
— Od dwóch lat żona prowadzi sklep
Bogdan Smoleń — człowiek znany, lubiany i podziwiany. Od
wielu lat związany z kabaretami, najpierw krakowskimi, ostatnio z poznańskim
TEY-em. Obecnie rozstał się z Zenonem Laskowikiem i występuje z grupą młodych
ludzi prezentując program zatytułowany: „Chirurgia zakaźna", występuje w
telewizji w programach dla dzieci, zalicza — jak sam mówi — niektóre festiwale,
kręci film fabularny wspólnie z Krystyną Jandą „Kochankowie mojej mamy".
Oprócz estrady, filmu i kabaretu istnieje dla niego inny
świat — świat kolorowych ryb czyli akwarystyka tak wszystkim nam bliska.
Wspólnie z żoną Teresą otworzyli sklep zoologiczny w Poznaniu i sprzedają ryby,
rośliny, papugi, kanarki, nasze czasopismo oraz wszystkie akcesoria potrzebne do
hodowli ryb czy ptaków.
zoologiczny, a Pan jej pomaga jeżdżąc czasami za towarem...
— No i są często takie telefony: Czy to jest sklep Smolenia? mówię — nie,
Smoleniowej, a to przepraszam!
— Tak ładnego sklepu przyznam się Panu, nie widziałem.
— Obiecałem taki sklep zrobić i zrobiłem. Chodzi mi zawsze o estetykę, przecież
każdy akwarysta w domu ustawia akwarium w miejscu najbardziej odpowiednim, żeby
najlepiej się prezentowało. W związku z tym, że sklep mamy przy Starym Rynku,
byliśmy zobligowani do tego, żeby ten sklep urządzić zupełnie inaczej, właśnie w
takim
starym
stylu. Ale często zmieniam jego wystrój, bo mi się ciągle coś jeszcze nie
podoba. Lubię ludzi czymś nowym zaskoczyć, pokazać nowy sposób urządzenia
akwarium.
— A czym w najbliższym czasie chciałby Pan klientów zaskoczyć!
— Prawdopodobnie założę w sklepie akwarium morskie. My jesteśmy w polskiej
akwarystyce na etapie telewizora czarno-białego, nawet bez obrazu w tej chwili
tak porównując. Chciałbym zatem pokazać naprawdę piękny, a nieznany świat
morski. Cały ten sprzęt jest oczywiście drogi, ale jest to hobby dla ludzi —
tylko, że jest biedniejszy hobbysta i jest ten bogatszy, jak wszędzie; jeden
jeździ syrenką, a drugi mercedesem.
— Co Pan sądzi o polskiej literaturze akwarystycznej!
— Skupuję wszędzie literaturę dostępną na ten temat i cały czas się zastanawiam
czy jest polska literatura akwarystyczna? Moim marzeniem byłoby wydanie albumu
ryb, w którym każda strona byłaby indywidualnie do kupienia przez dzieci — to
wszystko byłoby stosunkowo tanie, a można byłoby zrobić największy album na
świecie.
— Myślę, że jest to marzenie nierealne, powiedzmy do roku 2000.
— To jest właśnie bardzo realne. Jest w Poznaniu grupa ludzi, takie
stowarzyszenie, robiące wielkie inwestycje — pomagają oni sierotom, ludziom
biednym, ale nie mogą bazować tylko na datkach, bo to nie jest sztuka ustawić
kapelusz i pozbierać pieniądze, a później je rozdzielić wśród potrzebujących;
oni chcą te pieniądze wypracować i myślę, że te kartki do albumu na siebie by
dość dobrze zapracowały.
Są zatem ludzie, są zdjęcia — tylko trzeba pokazać, że kolorowe zdjęcie będzie
również kolorowe w czasopiśmie, a nie szare. Wydawnictwom w RFN czasami nie
opłaca się drukować u siebie i drukują w Tajlandii. Wszystko jest do zrobienia.
— Wróćmy jeszcze do sklepu, ile gatunków ryb oferujecie klientom, jakie towary!
— Handlujemy ze wszystkimi ludźmi, ze wszystkimi rzemieślnikami, którzy mają w
akwarystyce coś do powiedzenia i którzy mają towary cieszące się zaufaniem
klientów. Nie o to chodzi, żeby towar leżał na półce, to musi być rzecz
poszukiwana i chodliwa.
Wiadomo przecież, że prawie każde dziecko musi przejść przez fascynację
akwarystyką — jeśli dobrze się je „zarazi" tym hobby — to zostaje to na dłużej.
Czasami kończy się to w małżeństwie, kiedy żona wścieka się na męża za akwarium
w domu, bo jej brzęczyk przeszkadza. Tylko to brzęczenie, nic więcej.
— Jeśli chodzi
o Pana przygotowanie fachowe!
— Jestem zootechnikiem, a że studiowałem 10 lał to myślę, że się dobrze
przygotowałem, do prowadzenia sklepu akwarystycznego też.
Mówiąc szczerze, ryby sprzedaję tylko znajomym, a przeważnie
to tutaj sprzątam i czasami widzę jak ludzie mają do wydania trochę pieniędzy.
Przychodzą na przykład i mówią, że chcą mieć taką rybę, której nawet ja nie mam.
Mówię wtedy — jak chcecie mieć taką rybę, skoro ja właśnie jej nie mam żeby wam
sprzedać? Takie sytuacje też są.
— Nie sądzi Pan, że Pana popularność też przyciąga ludzi do sklepu!
— Myślę, że tak i nawet właściciel innego sklepu twierdzi, że ja na popularność
kanarki sprzedaję, co uważam za lekką przesadę. Trudno jest komuś wcisnąć
kanarka za 3.500,— zł tylko na popularność. Jeśli bym się sam towarem nie bronił
to samą popularnością niewiele bym zwojował.
— Dlaczego Pan pomaga żonie, a nie poświęca się wyłącznie estradzie i
kabaretowi!
— Dla mnie praca tutaj, w czasie wolnym od sceny, jest olbrzymim relaksem,
regeneruję się tutaj i odwrotnie — jak już mam dość tego mieszania w wodzie to
wychodzę na scenę. Gdyby ludzie mieli takie dwie odskocznie, które by dawały i
satysfakcję i przyzwoity dochód, to przypuszczam, że życie byłoby o wiele
wygodniejsze.
— Ale nie robi Pan Kabaretu w sklepie!
— Nie, oczywiście, że nie. Jest to interes, a do interesu trzeba zawsze
podchodzić poważnie. Natomiast ludzie na siłę chcą zrobić tutaj sobie kabaret.
Uważają, że jeżeli ja opowiadam o jakiejś rybie, to tylko po to, aby okłamać,
bądź tak, dla żartu. A przecież ktoś w tym kraju musi czasami być poważny.
Przecież na scenie się nawet nie uśmiecham.
— A co Pan sądzi o naszym czasopiśmie!
— Czytam je od lat i uważam, że jest ono bardzo potrzebne. Technika drukarska
psuje całą popularność tego pisma i równie dobrze można by było opisać jak ryba
wygląda, a nie pokazywać zdjęcia, na którym praktycznie nic nie widać. No i żeby
papier był lepszy.
— Ba, jakie trudności musimy pokonywać, aby papier w ogóle był. O czym pisać!
— Są duże zmiany parametrów wody, a więc artykuły o wodzie, o podawaniu leków —
czasami wystarczy podać zwykłą sól kuchenną i unika się masy kapsułek i
buteleczek. Ludzie chcą dużo wiedzieć i są bardzo ciekawi — ktoś kupi brzęczyk i
najpierw go rozbierze zamiast podłączyć.
— Jak Pan ocenia akwarystykę w Polsce!
— Dziwne jest, że tam coś jest, a tutaj po prostu nie ma i nie może być.
Częściej spotykałem dobrą i ciekawą rybę u górników i hutników — ludzi którzy
naprawdę ciężko pracują i traktują akwarystykę jako relaks, mając przy okazji
wspaniałe efekty hodowlane, niż u naukowców, którzy rozumy pozjadali, wiedzą jak
się nazywa ryba po łacinie, na którym zjeździe zmieniono jej nazwę i zaliczono
do innej rodziny, ile ikry ryba składa, i ile można zarobić na każdej parze, a
prostych ,,da-niosów" nie potrafią rozmnożyć.
— A jeśli chodzi o Pana sukcesy hodowlane!
— Pamiętam, że na uczelni bardzo udanie rozmnożyliśmy pstrągi.
— Czy jest to Pana przygoda z akwarystyką na 4—5 lat, czy może na dłużej!
— Mamy trzech synów i na pewno któryś będzie chciał zostać na gospodarstwie.
Chcemy to przerobić w tradycję rodzinną, nie ma tu kopalni — to chociaż może
sklep akwarystyczny będzie przechodził z pokolenia na pokolenie.
— A czy nie zechciałby Pan czasami coś napisać do naszego czasopisma. Pana
uwagi, spostrzeżenia, fachowe porady. Może być to w lekkiej, dowcipnej formie.
Akwaryści to nie ponuracy i znają się na dobrym żarcie.
— Jeśli tylko znajdę czas to oczywiście. .. może to będzie parę felietonów o
zachowaniu się klientów w sklepach zoologicznych.
— Dziękując Panu za rozmowę czekam z niecierpliwością na Pana teksty.
Kwiecień 1985 r.
Autoryzując ten wywiad Pan B Smoleń przysłał nam list i zaschniętą rybę od
„prawdziwego hodowcy”. Cóż, w życiu stykamy się z różnymi ludźmi i różnymi
sytuacjami... a swoją drogą porównać jednego z najpopularniejszych ludzi do
torby od sera, to trzeba mieć i odwagę, i wierzyć w moc poetyckiej metafory.
"Akwarium" 4-5/85