W poszukiwaniu nowych i rzadkich gatunków ryb akwariowych
(Przedruk elektroniczny za zgodą PZA z czasopisma "Akwarium" nr. 6/89)
Specjalnie dla "Akwarium" z Ameryki Południowej pisze
Heiko Bleher
Mój cel życiowy, jakim jest zlikwidowanie "białych plam ichtiologicznych" na
mapie świata, wiedzie mnie czasami w najodleglejsze jego zakątki. Przez długi okres, bo
już od roku 1955, intrygował mnie lud o nazwie Guarani zamieszkujący centralną
część Ameryki Południowej. Chciałem nie tylko odwiedzić ich ziemie w celu
poszukiwania ryb, lecz także aby dowiedzieć się więcej na temat tych niezwykłych
ludzi, których język przepełniony jest miłością. Było to jedyne plemię
indiańskie, które stawiło skuteczny opór białym konkwistadorom i poczęło zmieniać
mentalność Hiszpanów, narzucając im swoją kulturę. Dziś ponad 95% tutejszej
ludności jest pochodzenia wyłącznie Guarani-hiszpańskiego. Jest to jeden z najbardziej
jednorodnych (homogenicznych) narodów w świecie.
Guarani zamieszkują cichy i spokojny kraj położony na najbardziej zróżnicowanym
obszarze na świecie. Jest to Paragwaj. W szkołach ich język traktowany jest na równi z
hiszpańskim, ich barwne i żywe tradycje są nadal kultywowane, a wielu z czołowych
polityków i ludzi zajmujących najwyższe stanowiska to Indianie, chociaż ich
pochodzenie zamaskowane jest z europejska brzmiącym nazwiskiem.
Naa czele kraju stoi "Gaudillo", prezydent-generał Alfredo Stroessner, którego
dziadek był Niemcem, lecz wszyscy pozostali jego przodkowie należeli do starej rodziny
Indian Guarani. Od ponad ,trzydziestu lat rządzi krajem wielkości Kalifornii, o liczbie
ludności nieco ponad 3 miliony, przekształcając go w czołowego eksportera energii
hydro-elektrycznej. Jest to kraj o najwyższym wskaźniku dochodu narodowego na zachodniej
półkuli.
Moja pełna przygód podróż do tej części świata została zainicjowana już w latach
50-tych przez moją mamę, mych braci i siostry. Potem, w latach 60-tych i 70-tych
zorganizowałem już własne wyprawy, lecz dopiero w 1981 naprawdę spełniło się moje
marzenie. Mogłem poszukiwać niezwykłych ryb "la selva que pertenece al Guarani;
porque dios entrego la selva al Guarani, y al extranjero le mandó vivir en la tierra
llana y abierta" (w dżungli, która należy do ludu Guarani, ponieważ to sam Bóg
dał im tę ziemię w posiadanie, a cały otwarty ląd pozostawił cudzoziemcom).
Jesienią 1983 roku przemierzyłem kraj Guarani wzdłuż i wszerz, od południa na
północ i od wschodu na zachód: pieszo, łodzią i czarterowym samolotem: W mojej
podróży towarzyszył mi Mohamed Elkadir, moja prawa ręka w ,,rybim biznesie".
Chciałem na początku pobieżnie spenetrować te "białe plamy", aby później
przeprowadzić dokładne badania. Wyprawa zakończyła się ogromnym sukcesem.
Wyruszyliśmy z Asuncion, stolicy Paragwaju, a naszym pierwszym miejscem przeznaczenia
była rzeka Pilcomayo, do której dotrzeć można było jedynie łodzią. Tego roku pora
deszczowa przyniosła niezwykle obfite opady deszczu, tak obfite, że rzeka Paragwaj
wystąpiła ze swego koryta zalewając setki kilometrów ziemi, zatapiając tysiące sztuk
bydła, niszcząc pola uprawne, plantacje bawełny, cytrusów i tytoniu. Wszystko to
jeszcze bardziej utrudniało nasze poszukiwania. Dopiero powyżej wspaniałej
"Yerby" udało mi się przekonać Mohameda i seniora Antonia, aby podążali za
mną z naszymi 4 sieciami (o długości 3, 8, 15 i 50 metrów), a także z całym naszym
sprzętem do badania wody i filmowania. Z tym ekwipunkiem weszliśmy do świata moskitów.
Musieliśmy walczyć z niewyobrażalną wręcz chmarą tych owadów.
Podróż łodzią trwająca około dwóch godzin pozwoliła nam dotrzeć do ujścia rzeki
Pilcomayo do Paragwaju i już w tym miejscu spotkało nas szczęście. Dotarliśmy do
małej, wąskiej zatoczki o wydłużonym kształcie, bez drugiego wyjścia. Okazała się
ona idealnym łowiskiem. Częściowo pokryta była wszędobylskim dryfującym hiacyntem
wodnym. Mnóstwo unoszących się na wodzie kłód, miliony moskitów i podobne ilości
piranii nie ułatwiały nam bynajmniej zadania.
Przez długie godziny Mohamed pomagał mi ciągnąć sieć i w końcu udało nam się
wyciągnąć na brzeg piękne okazy Apistogramma borelli (jeszcze piękniej ubarwionej
niż ta, którą złowiliśmy nad Mato Grosso), Abramites solarii i fantastyczny okaz
Cynopotamus argenteus. Ta ostatnia ryba należy do kąsaczowców i wyróżnia się bardzo
interesującą, dużą, czarną plamą umieszczoną w początkowej części ogona. Dolna
część płetwy grzbietowej naznaczona jest również dużą, aksamitną czarną plamą o
białym środku. Od nasady ogona do skrzeli biegnie jasnozielona, fosforyzująca linia.
Ryba ta jest drapieżnikiem (podobnie jak Charax genera), co można poznać już po
głowie: lekko wydłużona ku przodowi paszcza z dużymi zębami. Jest to drapieżnik
wyjątkowo piękny.
Złowiony przez nas okaz Abramites solarii (nazywany tak za Gerym, który podał mi tę
nazwę, podobnie jak później nazwę Cynopotamus) był zupełnie odmienny od znanego już
A. hypselonatus. Miał niezwykle wysoką płetwę grzbietową z ciemnobrązową, prawie
czarną linią biegnącą aż do samego wierzchołka i taką samą pręgą biegnącą
szeroko przez cały tułów i kończącą się w pobliżu płetwy piersiowej. Brakuje mu
linii poziomych występujących u A, hypselonatus, za wyjątkiem jednej, przybierającej
kształt litery V, w pobliżu płetwy odbytowej, wszystkie pozostałe występują bardzo
nieregularnie. Zdumiewający jest natomiast zapierający dech w piersiach,
pomarańczowo-czerwony kolor płetw: brzusznej, odbytowej i grzbietowej.
Jako, że żadna z tych dwóch ryb nigdy nie została złowiona żywa, moja radość
pozwoliła mi zapomnieć o ukąszeniach moskitów. Tego wieczoru, zanim na wpół żywi
położyliśmy się w naszych hamakach, udało nam się jeszcze złowić w naszą sieć
kilka okazów Geophagus balzanii i niezwykle rzadki, pięknie ubarwiony okaz
Chaetobranchus dochodzący do 15 cm długości.
Wcześnie, następnego ranka wyruszyliśmy w dalszą drogę. Chłodne jeszcze o tej porze
powietrze szybko nas "dobudziło". Na mnie zaś zawsze kojąco wpływa
nurkowanie w tej cudownie orzeźwiającej, dziewiczej wprost wodzie rzek tropikalnych.
Później Mahomed pomógł mi wiec strasznie ciężką (ważącą "na sucho" 70
kg) sieć. Musieliśmy w to włożyć całą naszą energię. W tę monstrualną sieć
udało się nam złowić 75 cm okaz Hypostomus sp., kilka dużych ryb z rodziny Hemlodidae
i kilka niezwykle interesujących kąsaczowców, później zidentyfikowanych jako Piabucus
melanostomus. Tak więc po dwóch dniach powróciliśmy z wielką ilością ryb. Rzeki
Paragwaj i Parana należą do najzasobniejszych w ryby rzek w Południowej Ameryce. Po
zbadaniu wody wiedzieliśmy już dlaczego jest tam aż tyle moskitów i innych owadów:
podobnie jak w większej części obszaru Mato Grosso, woda jest niemalże stojąca i
możliwe, że jest to najbogatszy w ryby rejon na świecie, pH wynosi 7 (najmniejsze, z
jakim się spotkałem wynosiło 6,79), woda jest bardzo miękka (współczynnik 1-2),
współczynnik przewodności wynosi zaś 125 - wszystko to razem sprawia, że jest to
obszar idealny dla życia wszelkich mikroorganizmów.
Dalsze wędrówki zaprowadziły nas na południe, dokąd udaliśmy się ciężarówką,
przemierzając wyboiste wertepy. Siedząc z tyłu czułem się tak, jak w czasie jazdy po
rosyjskich górach. Pokonaliśmy kilka strumieni z bogatą populacją gatunku Echinodorus
(głównie E. grandiflorus), występującej obok bardzo licznych, delikatnie zielonych
Hygrophila, także wychodzących z wody, aby przetrwać zaczynającą się porę suchą.
Większość napotkanych tam rzek miała wody bardzo czyste, prawie przeźroczyste, W
przeciwieństwie do mulisto-brązowych, prawie czerwonych wód Paragwaju i Pilcomayo. W
pobliżu małej wioski Florida znajdował się obóz rybaków (schronienie wszystkich
amatorów łowienia ryb), Tam w zatoczce ujrzeliśmy niewiarygodne wręcz ilości
(miliony!) ryb z gatunku Otocinclus. sp. Z całą odpowiedzialnością powiedzieć można,
że było tam więcej ryb niż wody. Mohamed zanurzył małą, ręczną siatkę i wyjął
wypełnioną po brzegi małymi rybkami. I tutaj znowu uświadomiłem sobie fakt migracji
ryb. Kilka dni później w tym samym miejscu ani nawet w pobliżu nie było ani jednej
ryby. Te niewiarygodne wprost ilości zbrojnikowatych przeniosły się po prostu w inne
miejsce.
Tak się szczęśliwie złożyło że jeszcze przed naszym wyjazdem z Asunicon
zakupiliśmy doić owoców a herbatników w "Supermercado Alemana" (niemieckim
supermarkecie), gdyż w środku dżungli trudno jest znaleźć cokolwiek do zjedzenia.
Naszym głównym źródłem białka była Pseudoplastystoma corruscans, wyśmienicie
smakująca ryba osiągająca do 1,5 m długości, o ubarwieniu przypominającym jaguara:
czarne plamy pokrywały prawie całe szare ciało. Zajadając to delikatne, białe mięso
obserwowałem i przysłuchiwałem się "cigarras" (cykadom), najgłośniejszym
ze wszystkich owadów. Ich odgłosy przypominały tony pianina w oktawie pomiędzy górnym
ostrym F ; niskim średnim C i następnie jeszcze raz ostre F, jednakże niżej. Znam się
trochę na tym, ponieważ moja mama i siostry grały na pianinie, a ja musiałem ich'
wysłuchiwać. Siedzące na pniu drzewa cykady wytwarzały falę nośną o wielkości
ponad 8000 cykli na sekundę. Przypominały mi one początek starej legendy Guarani:
"EI Creator, Nande Ru; crea la primera tierra original e envia los hombres y a la
vibora, la pequenacigarra roja, el coleoptero girinido y-smal, la perdiz granda y al
armadillo..." (Stwórca, Nande Ru, tworzy pierwszą Ziemię - później będą
jeszcze inne, ponieważ człowiek tę niszczy - i posyła na nią człowieka i węża,
później czerwoną cykadę i tęgopokrywego żuka y-amai, dużą przepiórkę i
pancernika...). Piękna legenda, tak jak wszystkie legendy Guarani.
W drodze powrotnej, zboczyliśmy z głównej drogi i trochę na południe od stolicy
{godzina jazdy samochodem) łowiliśmy w niewielkiej rzece o bardzo bystrym nurcie i
prawie krystalicznie czystej wodzie. Temperatura wody wynosiła około 20°C, pH 6,3, woda
była bardzo miękka. Tam właśnie wyłowiliśmy najwspanialszą tetrę jaką
kiedykolwiek udało mi się zobaczyć. Nazwałem ją w myślach
"południowo-amerykańską tęczą". Ryba ta miała ciemny, szeroki pas, od
połowy ogona aż do skrzeli, obrzeżony od góry fluoryzującą czasami niebieskawą
linią. Oczy czarno-czerwone, płetwy żółte, płetwa odbytowa ciemnoniebieska o prawie
czarnym obrzeżeniu , zajmującym bez mała połowę płetwy na jej początku i
zwężającym się ku końcowi. Złowiliśmy wtedy jeszcze inne piękności takie jak
Curimata (możliwe, że Curimata elegans).
Ten ostatni "skarb" był dla mnie prawdziwą rewelacją. Ekspert od
kąsaczowców dr. Jacques Gery z Francji odkrył później, że jest to najprawdziwsza
Mimagoniates barberi. Wprawdzie była ona wcześniej znana z nazwy i opisów, jednakże
nigdy przedtem nie udało się nikomu złowić jej żywej i zabrać do domowego akwarium.
Jacques pogratulował mi i powiedział, że teraz już wyjaśnione zostały wszystkie
wątpliwości, które od dawna narastały wokół Coelurichthys tenuis i Mimagoniatus
barberi. Byłem szczęśliwy, że udało mi się dowieźć tę kolorową rybę do domu.
Północne i wschodnie rejony kraju Guarani oblecieliśmy samolotem typu Cessna 172.
Wynajęcie na godzinę kosztowało 220 dolarów. Nie było to bynajmniej tanio, lecz był
to jedyny sposób ogólnego zorientowania się w ogromnych możliwościach zbierania ryb
tropikalnych w tej części świata. Jedną z atrakcji tej 3-dniowej "latającej
przygody" było małe jezioro, o którym kiedyś słyszałem. Indianie nazywają je
"Lagula blanca", lecz nie można go znaleźć na żadnej mapie. Juan, pilot,
także nie miał pojęcia, gdzie ono może być. Po całym dniu, rozpoczętym o godz.
6°° rano, obfitującym w wiele przygód i kłopotów, po wielu godzinach lotu, późnym
popołudniem ujrzeliśmy jakąś otwartą przestrzeń około 2 km przed nami. W' jej
dostrzeżeniu pomogły mi moja intuicja i doświadczenie nawigacyjne (miałem doskonałego
nauczyciela w Alpach Szwajcarskich). Jednakże nie widzieliśmy żadnej możliwości
lądowania. Ostatecznie udało mi się przekonać Juana, aby wylądował na małej farmie
hodowlanej, niedaleko, na maleńkim, praktycznie nie istniejącym, prowizorycznym pasie
startowym. Dwukilometrowy spacer do jeziora został wynagrodzony z nawiązką. Przed nami
otwierała się fantastyczna, dziewicza flora i fauna, jedyny w swoim rodzaju podwodny
ogród z ogromem bogactwa form roślinnych takich jak Cobomba sp., Heleocharis sp.,
Sagttaria sp., oraz całe mnóstwo małych rybek. Nigdzie nie mogłem dostrzec żadnych
większych zwierząt. Przypominało mi to te bardzo nieliczne, unikalne miejsca w tropiku,
które swoim wyglądem przypominały "holenderskie akwaria".
Czułem się jak w raju pływając w tym przepięknym świecie, bo na dodatek udało mi
się złowić wspaniałego, jaskrawożółtego kąsaczowca. Ryba była jaskrawożółta w
dolnej części grzbietowej, natomiast ciemniejsza, prawie złocista od nasady ogona po
skrzela, ze smolisto-czarną linią biegnącą dalej przez oko do kącika pyska.
Myślałem wówczas, że mam jakąś nową Astyanax sp. (w istocie rzeczy ta ryba figuruje
pod taką właśnie nazwą w "Atlasie"'' dra Axelroda), lecz ponownie Jacques
Gery później mnie poprawił i był niezwykle ucieszony, że mógł wreszcie
zlokalizować najprawdziwszego Hemigrammus ulreyi, który do tej pory nie był jeszcze
nigdzie złowiony, ani nawet sfotografowany. Wszystkie istniejące zdjęcia pokazywały
zupełnie inne ryby.
Nasz powrót także nie obył się bez emocji. Port lotniczy w Asuncion zamykany jest dla
samolotów cywilnych po godzinie 19.00 Nie mieliśmy więc innego wyboru jak spróbować w
Stroessner, w mieście położonym na granicy z Brazylią, w ciemnościach, zdani jedynie
na "wizualne" prowadzenie samolotu (nasz samolot nie był wyposażony w żadne
instrumenty pokładowe). Wojskowa wieża kontrolna w końcu zezwoliła na lądowanie na
tym olbrzymim lotnisku "turystycznym". W pobliżu znajdowały się bowiem
katarakty czyli wodospady na Iguacu atrakcja turystyczna numer jeden Południowej Ameryki.
Udane podejście do lądowania przyjęliśmy z ogromną ulgą.
W osadzie zamieszkałej przez 10000 robotników pracujących w największej i najbardziej
kosztownej hydroelektrowni na świecie, nąjpierw zajęliśmy się rybami, później
poszliśmy uczcić nasz sukces prawdziwym "Churrassco" - to tradycyjna potrawa
gotowana ze wszystkich gatunków mięsa, specjał Gauchos z Brazylii, Paragwaju i
Argentyny.
Następnego dnia o wschodzie słońca byliśmy już na nogach. Juan obleciał z nami
tereny obejmujące gigantyczną elektrownię "Itaipu". Zlokalizowana jest ona
już po stronie brazylijskiej. Jej otwarcie nastąpiło zaledwie kilka dni wcześniej wraz
z uruchomieniem jednego z 4 planowanych bloków. Z całej energii tutaj wytwarzanej 50%
wraca wolne od opłat do Paragwaju. Kraj Guarani jest w stanie spożytkować obecnie
jedynie 5% energii, tak więc reszta idzie ponownie na eksport, co czyni z Paragwaju
jednego z największych, najpoważniejszych eksporterów energii hydro-elektrycznej w
świecie. W momencie, kiedy budowa zostanie ukończona ten gigant będzie w stanie
wytworzyć energię pokrywającą potrzeby całej Ameryki Południowej.
Wszystko wyglądało jak miniaturki na tle tych spiętrzonych mas wody, nie oglądanych
nigdy dotąd. Przytłaczający gigantyczny potwór, którego nie można opisać słowami.
Nawet znajdujące się w pobliżu największe na świecie wodospady "Iguacu"
wyglądały jak zabawki w porównaniu z tym niewyobrażalnym monstrum. Człowiek w
drastyczny, okrutny sposób zaingerował tutaj w przyrodę; jak okiem sięgnąć wszędzie
widać było znikającą pod wodą dżunglę, wraz z całą jej florą i fauną. Jestem
szczęśliwy, że udało mi się ocalić te kilka gatunków ryb zanim zostaną one
całkowicie wyniszczone przez cywilizację.
Tłumaczenie: Ewa Stańko
Akwarium 6/89